niedziela, 30 listopada 2014

Opowiadanie o żubrze.

W tym roku starałem się zdobyć dofinansowanie na projekt edukacyjny dotyczący działalności artystycznej promującej Podlasie. Niestety, nie udało mi się, gdyż nie potrafiłem zdobyć recenzji za tą bajkę. Siedzi mi w kompie, więc ją wrzucam. Ilustracje wykonała osoba z oferii.


- Tylko pamiętajcie, wszystko musi wyjść perfekcyjnie – zaintonowała swoim męskim głosem dyrektor Białkowska. - Żadnym numerów, ani małpich krzyków, bo wam każę spędzić cały tydzień z trygonometrią.
Przez salę gimnastyczną przetoczył się pomruk dezaprobaty. Niektórzy gwizdali, inni wrzeszczeli, a znaczna część wydawała z siebie dźwięki nieprzypominające istot ludzkich.. Na sali panowało olbrzymie podniecenie i właściwie nikt nie mógł zapanować nad sobą. Gdyby nie postać dyrektor Białkowskiej stojąca na  scenie wszyscy wybuchliby z nadmiaru emocji. Niemal tysiąc spiętych, zlanych potem twarzy czekało na ten moment od kilku tygodni, a gdy nadszedł sprawiali wrażenie jakby chcieli uciec.
- Jak zapewne wiecie – huknęła przez mikrofon dyrektor Białkowska- Patricia Wright zdecydowała się nas odwiedzić. Przerwała swoją najnowszą trasę koncertową, by jeszcze raz zobaczyć szkołę w której spędziła młodość. – Ostatni wyraz zaintonowała z charakterystycznym dla siebie westchnieniem. – Młodość drogie dzieci, decyduje o całym życiu. Pani Patricia poświęciła ją na to, żeby nauczyć się  śpiewać. Dzięki talentowi i ciężkiej pracy jest teraz jedną z największych piosenkarek wszechczasów. Występowała z największymi gwiazdami przed stutysięczną publicznością, a jej piosenki śpiewa codziennie cały świat.
Wskazała ręką na ogromy plakat pięknej młodej dziewczyny z mikrofonem w dłoni. Długa biała suknia balowa artystki zajmowała niemal pół kompozycji, lecz to nie ona poruszała zmysły wszystkich zebranych. Jej łagodna, rozpromieniona radością twarz sprawiała, że ludzie pokochali ją od pierwszego występu. Nie potrzebowała stylistów, by zachwycić tłumy, wystarczył jej niepowtarzalny uśmiech, który gościł też na plakacie przygotowanym przez organizatorów spotkania.
- Ciężka praca i pasja – powiedziała prowadząca z podziwem wpatrując się w ogromne zdjęcie. – Oto, do czego doprowadzą was te magiczne słowa. Za chwilę przez te drzwi wejdzie osoba, która sama wam o nich opowie. Powitajmy proszę Patricię Writght…
Przez moment zapanowała cisza. Dźwięk otwieranych drzwi przeszył powietrze sali gimnastycznej, docierając aż do ostatnich rzędów znieruchomiałej z wrażenia widowni. Najpierw na scenie pojawił się przystojny Afroamerykanin z wpiętą w ucho słuchawką. Dwa metry za nim weszła Patricia Wright w towarzystwie trójki nieco przestraszonych przedszkolaków. Tłum ryknął i zaczął falować. Napięcie nagromadzone podczas ponad godzinnego oczekiwania, uwolniło się w jednej sekundzie. Setki zapłakanych oczu nie mogły dostrzec idolki, gdyż  silniejsi i więksi uczniowie zasłonili im widok. Widzowie z najbliższych rzędów wtargnęliby na scenę gdyby nie pojawili się na niej niewiadomo skąd rośli ochroniarze. Okrzyki nauczycieli nie docierały do nikogo. Dopiero pisk mikrofonu spowodował, że znów zapanowała cisza.
- Witam wszystkich – powiedziała młoda gwiazda z charakterystycznym amerykańskim akcentem. – Miło, że tylu z Was zdecydowało się ze mną zobaczyć. Przepraszam, że się trochę spóźniłam, ale dawno tu nie byłam i dlatego zgubiliśmy drogę.
W tym momencie Dyrektor Białkowska chciała wygłosić przygotowane wcześniej powitanie, ale widownia znów ją zakrzyczała, więc z głośników wydobyło się jedynie słowo „SPOKÓJ”
- Moi mili, - zaczęła kiedy wszyscy trochę ucichli – Panna Wright ma dla nas jedynie godzinę, prosiłabym więc już o pierwsze pytanie, tak jak to ustalaliśmy.
Ponownie wszystkie głosy zlały się w jeden krzyk, z którego wybijały się jedynie krótkie fragmenty zdań. „Czy Pani jest Polką?” „Czy masz chłopaka?” „Jakiej muzyki słuchasz? – były frazami pojawiającymi się najczęściej. Co jakiś czas sala wybuchała śmiechem, by za chwilę buczeć z niezadowolenia, jednak za każdym razem, gdy piosenkarka odpowiadała na pytania, robiło się cicho jakby pomieszczenie było zupełnie puste.
- Niestety godzina już minęła - poinformował czystą polszczyzną Afroamerykanin. – Mamy w tym tygodniu napięty kalendarz i nie możemy go niestety zmieniać.
Nie czekając na reakcję widowni wyłączył stojący na stole mikrofon. Patricia pomachała przyjaźnie ręką do publiczności i podeszła do siedzącego w pierwszym rzędzie  chłopca w granatowym garniturze. Młody mężczyzna zbladł tak bardzo, że jego cera miała kolor podobny do śnieżno-białej koszuli, którą miał na sobie. Wiedział, że teraz ma wstać i wyjść na scenę, ale przerażenie sparaliżowało go tak bardzo, że nie mógł się ruszyć. Kilka tygodni wyobrażał sobie tą scenę,  ale teraz nie mógł poruszyć nawet  powieką. Otępiały wpatrywał się w pochyloną nad nim dziewczynę. Tylko dzięki nadludzkiemu wysiłkowi woli był w stanie wstać i delikatnie ująć jej dłoń
- No chodź, - szepnęła mu do ucha Patricia, ciągnąc go na scenę. – Miejmy to już za sobą.
Była starsza i dużo wyższa od niego, dlatego obawiał się, że gdy wystąpi przed szkołą będzie wyglądał jak mały, przestraszony chłopiec. Gdy montował ich wspólne zdjęcia na komputerze wyglądał zawsze na młodszego niż jest w rzeczywistości. Nie mógł znaleźć swojego zdjęcia w garniturze, więc zawsze ona była ubrana elegancko a on w spodnie dresowe i koszulkę. Nauczył się nawet przerabiać zdjęcia, żeby wyglądać na bardziej przystojnego. Miał lekką nadwagę i wielki bulwiasty nos, przez który, jego zdaniem, nie miał jeszcze dziewczyny. Poza tym grube okulary w dziwnym, trochę szarym kolorze nadawały jego twarzy jeszcze  mniej poważny wygląd. Teraz zresztą i tak nic nie mógł przez nie dostrzec, gdyż zaszły jakąś dziwną mgiełką.
Dopiero gdy jakimś cudem udało mu się wspiąć na ostatni schodek prowadzący na scenę dostrzegł, że wszystko jest trochę inaczej niż na jego przeróbkach ukrytych w gąszczu katalogów laptopa. To ona miała dziś na sobie koszulkę i dżinsy a on był ubrany w najlepszy garnitur jaki zdołał z rodzicami wynaleźć w galerii handlowej. Opłacało się wydać te 1000zł – powiedział do siebie i pewniejszym krokiem przeszedł na środek sceny.
- Przypominam – zaczęła oficjalnie dyrektor Białkowska, - że dzisiejsze spotkanie to zasługa Huberta Sarzyńskiego, który zaprosił Pannę Wright na obiad. Panna Wright była tak miła, że zgodziła się także spędzić z nami kilka chwil, za co jej serdecznie dziękujemy.
Głośny aplauz widowni nie pozwolił usłyszeć ostatnich słów. Piosenka… Piosenka… Piosenka, domagała się młoda publiczność, nie zwracając uwagi, że goście są już przy wyjściu ze sceny.
- Panna Wright nie będzie śpiewać, - poinformował stanowczo agent, który wychodził ostatni. – Tego nie było w programie. Nie wolno nam zmieniać harmonogramu wizyty. Wszystkich, którzy chcieliby zobaczyć i usłyszeć Pannę Wright zapraszamy na koncert w Warszawie.
- Codziennie jeździsz przez ten las?- zapytała Patricia siedząc wygodnie na tylnej kanapie czarnej limuzyny. Ciemny parawan drzew zasłaniał drogę z obu stron w taki sposób, iż z poziomu samochodu widać było tylko grube, położone niemal jeden przy drugim korzenie splecione z niekończącą się czernią.
- A pani tędy nigdy nie jechała? –Spytał Hubert starając się uważnie dobierać słowa. – To najkrótsza droga jaką można dotrzeć z mojego domu do szkoły.
- Nie, chyba nie jechałam - odpowiedziała patrząc przez okno. – Nie wyobrażam sobie jak można iść tędy pieszo. Trochę tu strasznie.
Trema Huberta powoli znikała. Starał się zapamiętać każdy moment, by jak najdokładniej odtwarzać go w wyobraźni. Patrzył na wnętrze auta chcąc zarejestrować jak najwięcej detali. Drewniana boazeria, tapicerka z kremowego tworzywa i płaski ekran umieszczony na fotelu kierowcy były najważniejszymi rzeczami, jakie zauważył natychmiast.
Przede wszystkim jednak obserwował swoją rozmówczynię. Z bliska przypominała najładniejsze dziewczyny z miasteczka. Gdyby nie limuzyna i ten błyszczący kolor włosów wyglądałaby jak jedna z nich. Z bliska widać jej odstające uszy, które zręcznie próbowali ukryć styliści..
- Pokażę pani. – powiedział nieco głośniej i odważniej, zachęcony nowymi spostrzeżeniami.
- Co mi pokażesz? – spytała obojętnie dziewczyna.
- Pokażę pani jak to jest iść tą drogą do mojego domu – odpowiedział Hubert wesołym głosem. – Kiedy szła pani trzy kilometry piechotą?
- Chyba zwariowałeś – popatrzyła na niego zaskoczona. – Nigdy nie wyjdę tu sama, a tym bardziej nie wyjdę tu w taką pogodę.
- Każdy robi coś szalonego- powiedział Hubert zdejmując marynarkę i odwiązując krawat. Przecież dlatego tutaj siedzimy. Nikt by nie powiedział, że światowa gwiazda przyjedzie do trzynastolatka,  a jednak pani tu siedzi.
Patricia popatrzyła na swojego rozmówcę z podziwem. Pamiętała pierwsze castingi w Ameryce i wiedziała, jak czuje się dzieciak w obecności gwiazd. Był trochę podobny do niej. Szybko przestawał bać się ludzi.
- Dobra. - Odpowiedziała z wahaniem. – Pójdziemy do twojego  domu. – Otworzyła niewielką szybkę i powiedziała stanowczo do kierowcy – Pull over.
- Where? Here? – Zapytał tamten zdziwiony. – What for?
-  I just want to take a  stroll – odpowiedziała. – Don’t ask why. Just do what I said.
Limuzyna zatrzymała się tak samo jak samochód za nią. Gdy pasażerowie wysiedli z wozu czekał już na nich jeden z agentów piosenkarki. Wymachiwał rękami wrzeszcząc do kierowcy po angielsku.
- Co wy do diabła robicie? – krzyknął po polsku stojąc niemal kilka kroków od podopiecznej. – Siusiu Ci się zachciało? –stwierdził ironiczne. -Wytrzymać nie mogłaś?
Patricia popatrzyła na niego swoimi turkusowymi oczyma i bez słowa odwróciła się do niego plecami.
- Zdecydowałam, że resztę drogi pójdziemy pieszo – powiedziała zbliżając się do Huberta. – Tylko nie jedźcie za mną, bo popsujecie mi spacer.
Wszyscy mężczyźni zdążyli już zebrać się przy limuzynie. Ich zdezorientowane wyrazy twarzy świadczyły, że nawet dla nich sytuacja była wyjątkowa.
- Musimy pilnować się planu – przekonywał agent idącą przed nim dziewczynę. – Jak zdążymy do Warszawy jeśli robisz mi takie numery?
- Czasami trzeba zrobić coś szalonego – odpowiedziała mu nie zwalniając kroku. – Po prostu ułożysz inny plan.
- Słuchaj, jeśli myślisz … - wykrztusił podenerwowany chwytając jej ramię.
- Nie, ja nie muszę słuchać – odpowiedziała mu oschle. – Przypomnij sobie kto tu jest pracodawcą , a kto pracownikiem. Jeśli odpowiada Ci ten układ, to zostawisz nas samych i pojedziesz inną drogą. A jeśli Ci nie odpowiada, to Cię tu zostawię.
Agent puścił rękę i zamaszystym gestem nakazał swoim ludziom zawracać samochody. Zanim wsiadł do swojego, jeszcze raz spojrzał na odchodzącą parę. Tuż przed nim gęstniała mgła, dlatego szybko stracił ich z oczu. Nim wsiadł do auta, sylwetki zniknęły pozostawiając po sobie jedynie echo ożywionej rozmowy.
- Każdy chyba chciałby być teraz na moim miejscu – powiedział Hubert, starając się dotrzymać kroku partnerce. Zaskoczyło go to jak szybko potrafi chodzić, biorąc pod uwagę fakt, że szli już prawie pół godziny.
- Dziękuje, że się pani zgodziła - dodał zrównując się z nią. – Jutro napiszą o nas gazety.
Patricia przejechała palcami po jego czuprynie i zaśmiała się szczerze.
- Nigdy nie chodziłam po lesie – poinformowała go wciągając głęboko powietrze. - Gazety piszą o mnie ciągle a po lesie chodzę pierwszy raz. Nie pamiętam już kiedy byłam sama.
Hubert nie rozumiał o co jej chodzi, ale wyłapywał każde słowo. Wiedział, że jutro i przez kolejne lata będzie je opowiadał każdemu, kto tylko zechce słuchać. Chciał, żeby mówiła jak najwięcej, lecz odkąd opuścili jej towarzyszy nie odzywała się prawie wcale. On też nie zaczynał rozmowy. Od zawsze czuł, że nie jest tak wygadany jak inny i sam właściwie nie wiedział, dlaczego to właśnie do niego zadzwoniła tamtego popołudnia, pół roku temu. Na stronie zaprosiło ją do siebie setki tysięcy fanów – w tym wszyscy uczniowie jego szkoły, a ona wybrała właśnie jego.
Mimo podekscytowania coś zaczynało go niepokoić. Nie był znawcą lasu, ale tę drogę znał na pamięć. Około kilometr od jego wsi leżała kłoda drzewa wywrócona przez wichurę. Nie przeszkadzała w ruchu, więc zostawiono ją na pastwę korników i innego robactwa. Dzięki temu okoliczne dzieciaki przychodziły się tu bawić, gdy nie wiedzieli o tym rodzice. O tej porze słychać byłoby już jakieś krzyki, gdyż to miejsce nigdy nie było całkiem opuszczone.
Kłody nie było. Żadne z drzew jakie mijali nie przypominało mu tego, co widywał na co dzień. Co kilka kroków poruszał nerwowo głową starając się wyszukać znajome punkty w gęstwinie. Przez kolejne kilka minut nie znalazł żadnych. Był pewien, że w takim tempie powinni już wychodzić z lasu, a tymczasem przed nimi był on tak samo gęsty jak w chwili, gdy do niego wjeżdżali.
- Wracamy – powiedział nagle udając całkowity spokój. – Tędy nie dojdziemy do mojego domu. Pomyliliśmy gdzieś drogę.
Patricia zatrzymała się  gwałtownie i stanęła dokładnie przed nim.
- Jak to? -  Zapytała zaskoczona. – Przecież mówiłeś, że chodziłeś tędy wiele razy do szkoły.  Innej drogi zresztą nie ma, więc nie mogliśmy się pomylić.
Chłopak rozłożył ręce robiąc przy tym minę będącą mieszaniną strachu i niepewności.
- Sam tego nie rozumiem – powiedział. – To nie ta droga. Nie wiem jak to się stało, ale to naprawdę nie ta droga.
Patricia w pierwszej chwili chciała na niego wrzasnąć, myśląc, że opowiada jakieś bzdury żeby ją nastraszyć. Gdy jednak przyjrzała się dokładniej jego trzęsącej się ze strachu sylwetce wiedziała, że coś jest nie w porządku. Nie mogli zmylić drogi, gdyż jej trasa koncertowa była zaplanowana w najdrobniejszym szczególe. Kierowca wjechał we właściwą drogę a później już nie skręcali. Zresztą nie było gdzie skręcić, bo wysokie drzewa zasłaniały dokładnie wszystko dookoła.
Wiedziała, że spanikował i dlatego chce zawrócić. To ona jest tu jednak dorosła i to ona powinna zadbać o to, by bezpiecznie dotarli na miejsce.
- Nie ma problemu – powiedziała pewnym głosem wyjmując komórkę z kieszeni spodni. – Zadzwonię po moich ludzi i zaraz nas stąd zabiorą.
Na nowoczesnym smartphonie rozbłysnął natychmiast kolorowy ekran. W lewym górnym rogu widniała informacja, którą zauważyli oboje. „Brak zasięgu”. Patricia podniosła aparat nad głowę i przeszła się kilka kroków w różnych kierunkach ale to nie dawało rezultatu. Napis nie zniknął nawet na chwilę.
- I co teraz? – Spytał Hubert nie odrywając od niej oczu. – Wracamy?
- Jesteś pewien, że to nie ta droga? – spytała raz jeszcze kładąc mu rękę na ramieniu. – Może za kilka minut dojdziemy do twojej wsi.
Hubert energicznie pokiwał głową. Pomyślał, że w filmach w takim momencie przydarza się bohaterom coś złego. Nie wiedział czemu, ale czuł, że gdziekolwiek pójdą i tak nie wyjdą z tego lasu.
- Coś się nam stało – wybełkotał niemal płacząc. - Nie wiem dlaczego, ale to nie jest moja droga. Pani też tu nie ma. Pewnie zachorowałem i dali mi jakieś tabletki.
Patricia przyklękła przy nim i delikatnie uszczypnęła go w policzek. Chyba zaczynała się bać, ale jeszcze bardziej obawiała się tego, że jej partner rozklei się na dobre. Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowała był płaczący dzieciak. Z drugiej strony ten dzieciak utrzymywał jej zdrowy rozsądek, gdyż sama nie wiedziała co ma robić dalej.
- Przecież sam przesłałeś do mnie maila – uspokajała go udając zadowolenie. – Nie pamiętasz jak do ciebie zadzwoniłam?
Hubert nic nie odpowiedział. Objął ją  delikatnie i zawrócili razem w przeciwnym kierunku. Nie szli już tak szybko, ale mimo wszystko nagle poczuli się bardzo zmęczeni. Posuwali się naprzód, ciągnąc nogę za nogą i bezskutecznie wypatrując kogoś, kto nadejdzie im z pomocą.
Nagle znieruchomieli. Stojąc bez ruchu wpatrywali się w    najbardziej przerażającą rzecz jaką widzieli w życiu. Kilkadziesiąt metrów przed nimi rozpościerała się gęsta ściana lasu.
Siedzieli na przydrożnej skarpie nie wiadomo jak długo. Zaczynało się robić ciemno i orzeźwiający chłód brał górę nad przytłaczającym upałem. Odkąd natknęli się na koniec drogi nie odzywali się do siebie ani słowem. Oboje wpatrywali się przed siebie obojętnie. Bezradność odebrała im ochotę do tego, by ruszyć w jakimś kierunku. Oboje wiedzieli, że nie mają dokąd pójść.
- Zimno zaczyna się robić – powiedział Hubert przerywając ciszę.
Patricia pokiwała tylko lekko głową i przytuliła się do Huberta. Czuła jak pod cienką bawełnianą koszulą cały drży a ona nie mogła go pocieszyć. Przede wszystkim chciało jej się płakać, wiedziała jednak, że w niczym nie poprawi to sytuacji. Jedyne co przyszło jej do głowy to piosenka, którą mama śpiewała jej gdy mieszkały w małej klitce na poddaszu gdzieś w San Diego. Nigdy nie miała młodszego rodzeństwa i dopiero teraz zdała sobie sprawę jak ciężko miała mama, utrzymując ją ze skromnych poborów sprzątaczki w całkiem obcym świecie, bardzo daleko od domu. Ta piosenka była także dla niej-pomyślała-  gdy łzy napłynęły jej do oczu.
Mocny, melodyjny głos dziewczyny zmieszał się z odgłosami lasu. Niema pustka nabrała życia. Tuż przed nimi ptak zawtórował jej cieniutkim głosem, a szmer z oddalonej od nich głębi zaczął nabierać różnorakich barw. Piski, stukot i szum wiatru akompaniowały jej tak dobrze, że na chwilę zapomniała gdzie jest. Kiedy śpiewała liczyła się tylko muzyka.
- To było piękne – oznajmił mocny,  męski głos gdzie w pobliżu.
Młodzi ludzie natychmiast zerwali się z miejsc przeszukując wzrokiem otaczającą ich gęstwinę. Nikogo nie zauważyli. Jedynym wyróżniącym się elementem było wielkie włochate zwierzę, które stało kilka metrów od nich.
- Spokojnie, nic wam nie zrobię – dodał szybko głos dochodzący z kierunku gdzie stało zwierzę. – Przyszedłem tylko posłuchać.
- To wyjdź – krzyknęła przestraszona dziewczyna cofając się niepewnie. – Dlaczego się chowasz?
Zwierzę wydało z siebie dźwięk przypominający silnik samochodu i przesunęło się bliżej nich. Powoli uniosło wielki włochaty łeb, jakby chciało przyjrzeć się intruzom.
- Przecież stoję tu przed wami – poinformował głos. – Możecie podejść i mnie dotknąć.
- To ty do nas mówisz? – wyszeptał Hubert wyciągając rękę w stronę ogromnego stwora.
- Co to jest? – Zapytała Patricia nie oczekując odpowiedzi.
- Jestem żubrem – odrzekł zwierz energicznie potrząsając głową. – Czy możesz nadal śpiewać? Nigdy czegoś takiego nie słyszałem.
Para zagubionych popatrzyła na siebie porozumiewawczo. Oboje słyszeli to samo, ale nie mogli w to uwierzyć. W dzisiejszym dniu zdarzyło się wiele dziwnych  rzeczy,  ale to przerastało ich już całkowicie. Hubert był przekonany, że to tylko jego głupi sen. Spoglądając raz na żubra raz na gwiazdę postanowił, że nie chce się obudzić. Ta myśl znacznie go uspokoiła, dlatego usiadł na skarpie w miejscu skąd przed chwilą wstali, delikatnie ciągnąc za sobą zszokowaną dziewczynę.
- Powiedz lepiej jak wyjść z tego lasu – powiedział w końcu przekonany, że to on tutaj sprawuje absolutną władzę i jeśli zechce, zaraz ktoś po nich przyjdzie albo będzie śnił zupełnie co innego.
- Nie wiem, ja tu mieszkam całe życie – odpowiedział żubr. – Dobrze mi tutaj, to po co mam wychodzić.
Patricia złapała się za głowę chowając twarz w dłoniach. Wzięła głęboki wdech i uderzyła ręką w twardą jak skała ziemię.
- Rozmawiamy z jakimś żubrem – krzyknęła ze złością. – Rozumiesz? Rozmawiamy z żubrem…
- Spoko… - roześmiał się Hubert. – To nie pani zwariowała tylko ja. Pani tu w ogóle nie ma – potarł dłonią o dłoń bo robiło się coraz bardziej zimno. – Dobrze, że nie grałem wczoraj w God of War, bo wtedy by mi się głupoty śniły.
- To nie jest twój sen – zaprotestowała Patricia chwytając chłopaka za rękę. – Nie wiem co to jest, ale to na pewno nie twój sen.
- Co racja, to racja – potwierdził włochaty zwierzak, mieląc kępę trawy olbrzymią żuchwą.
- A ty jesteś żubrem, który porywa sławne piosenkarki dla okupu z kostek siana – drwił chłopak z wyraźną satysfakcją. – I co teraz? Zjesz nas?
Potężne ciało zwierzęcia na krótkich nogach z nieprawdopodobną zręcznością odwróciło się do nich tyłem i powoli szło ku zaroślom.
- Sam się przekonasz – powiedział znikając prawie całkowicie w gęstwinie.
- Kiedy? – zapytał Hubert zadowolony z siebie.
- Gdy zgłodniejesz – odpowiedział głos.
Ciemnozłote słońce chowało się za najwyższymi drzewami. Zaczynało się robić naprawdę zimno, dlatego Hubert przechadzał się w tę i z powrotem. Odchodził jednak jedynie na tyle, żeby nie stracić z oczu swej towarzyszki siedzącej na samym skraju lasu.  Czuł się za nią odpowiedzialny,  mimo, że w dalszym ciągu był przekonany, że śni. Chciał, żeby z nim rozmawiała, śmiała się i śpiewała piosenki. Starał się być zabawny lecz do niczego nie zdołał jej już namówić. Siedziała tam ciągle drapiąc patykiem kawałek drogi. Od czasu do czasu podnosiła głowę, by bezmyślnie wpatrywać  się w niebo.
- Zaraz zrobi się całkiem ciemno – powiedział włochaty łeb wynurzając się z zarośli. – Rozpalcie ognisko, bo zmarzniecie i zachorujecie.
Patricia zaklęła po angielsku i ze złością odeszła kilka kroków w stronę ciemnej luki między drzewami.
- Nie radzę tam siadać młoda damo – poradził żubr patrząc na nią swoimi wielkimi łagodnymi  oczyma. – Coś może cię tam pogryźć. Nigdy nie wiadomo, co czai się w lesie.
Przestraszona dziewczyna wpatrywała się długo swoimi pięknymi oczyma w Huberta. Na jej policzkach krople potu mieszały się z łzami
- Nazywam się Patricia Wright – wyrecytowała starając się zachować resztki zdrowego rozsądku. – Jestem piosenkarką. Otrzymałam cztery platynowe płyty za dorobek artystyczny. Mam dom w Malibu. Mój pies nazywa się Ciapek.
Powtórzyła trzy razy to samo nie odrywając spojrzenia od swojego młodego towarzysza.
- Nie jestem wariatką. – Stwierdziła niepewnie. – Nie jestem wariatką, choć wydaje mi się, że siedzę w środku lasu i rozmawiam ze zwierzętami.
Żubr przesunął bliżej swoją masywną sylwetkę tak blisko, że prawie otarł się o młodą kobietę. Gdy był tak blisko, z łatwością można było wyczuć wszystkie zapachy przyległe do jego skóry. Pachniał drzewami, łąką i strumieniem. Pachniał tym wszystkim czego nie mieli zamknięci na głucho w swych betonowych domach.
- No nie maż się jak dziecko – powiedział dotykając mokrym nosem jej ręki. – Musicie rozpalić ognisko, bo inaczej zlecą się robale i nie dadzą wam spać.
- Nie zamierzam zostać tu na noc – stwierdził Hubert głaszcząc zwierzę po karku. – Zaraz się obudzę i będzie po wszystkim.
- Obudzić może się tylko ten kto śpi – powiedział żubr wystawiając kark na kolejną porcję pieszczot. – Ty nie śpisz, więc się nie obudzisz.
Patricia zanurzyła dłoń w bujnej grzywie magicznego stworzenia. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu czuła się przy nim bezpiecznie. Zrobiło jej się cieplej i poczuła, że robi się senna.
- Ale jak mamy rozpalić to ognisko? – Spytała bez przekonania. – Nie mamy zapałek, ani nic innego, czym można rozpalić ogień.
- Wy ludzie zawsze coś wymyślicie – powiedział żubr kładąc się na boku przed nimi. – Gdybym ja miał takie ręce jak wy, rozpalałbym sobie ogień codziennie. Strasznie tu czasem zimno i nawet przez to grube futro można zmarznąć.
- Widziałam kiedyś na Discovery jak rozpala się ogień za pomocą patyka i trocin – powiedziała obojętnie Patricia nie odrywając ręki od grzywy zwierzęcia. – Nie wiem czy możemy to zrobić, ale lepiej robić coś niż siedzieć tu i czekać, aż zrobi się ciemno.
Wstała powoli i zaczęła przeszukiwać trawę dookoła nich.
- Mam kawałek suchej kory – powiedziała z lekkim entuzjazmem. Jeszcze patyk i trochę suchych resztek i możemy spróbować.
Gdy nazbierali już wszystkie składniki, niezbędne do rozpalenia ognia, starannie rozłożyli je na ziemi. Hubert postawił patyk na korze,  poczym zaczął szybko obracać nim w obu dłoniach. Minutę później miał zmęczone całe ramiona,  ale na końcu patyka pojawiła się niewielka czerwono-żółta iskra. Patricia zaczęła delikatnie dmuchać i dorzucać małych kawałków spróchniałego drewna. Niemal natychmiast mała iskra zamieniła się w jasny płomień. Kiedy ogień już rozpalił się na dobre, rzucili się sobie w objęcia jak dwaj najlepsi przyjaciele.
- Dobrze nam poszło – stwierdziła dziewczyna patrząc na ogień rozświetlający  przestrzeń pod ich stopami. – Robiłeś już to kiedyś?
- Tylko dla zabawy – odpowiedział Hubert zadowolony z siebie. Po raz pierwszy odkąd się poznali zauważył, że uśmiechnęła się do niego tak, jak robiła to codziennie w teledyskach.- Co teraz zrobimy? – dodał z mieszaniną radości i niepokoju.
- Prześpijcie się – zaproponował żubr. – Wilki nic wam nie zrobią, dopóki ogień się pali, a i ja tu będę spał w razie czego.
Byli tak zmęczeni, że nie trzeba było im tego powtarzać dwa razy. Rozłożyli marynarkę i zasnęli obok siebie otuleni przyjemnym ciepłem ogniska.
Hubert niepewnie otworzył oczy. Szybko zorientował się, że nie jest w swoim pokoju. Podłoże było twarde, a pod głową nie wyczuł poduszki. W pierwszej chwili myślał, że to znów dowcip brata, który czasem zabierał mu poduszkę w czasie snu. Szybko zorientował się jednak, że nie tylko poduszki mu brakuje. Był z powrotem na tej małej polanie a nad jego głową zwisał znajomy włochaty łeb.
- Wy ludzie to potraficie spać – powiedział żubr zdziwionym tonem. – Ja ważę dziesięć razy tyle, a wstaję gdy tylko niebo się rozjaśni. Trawa jest wtedy najlepsza. – Oblizał się długim szarym językiem,  aż z pyska pociekła mu ślina. – Taka soczysta i świeża…
- Dlaczego nas tu trzymasz? – Przerwał mu chłopak. – Nic ci nie zrobiliśmy.
- Ja was tu wcale nie trzymam- odpowiedział żubr bez zastanowienia. Sami się pojawiliście. Zresztą nie widzę możliwości, żeby żubr mógł złapać człowieka….
Patricia Wright usiadła lekko zaspana. Przetarła oczy i z wprawą przejechała palcami po włosach, które po nocy były w strasznym nieładzie. Kilkoma szybkimi ruchami doprowadziła je do porządku, ale efekt pozostawał daleko w tyle za fryzurą stworzoną przez stylistów. Gdy skończyła, opuściła bezwładnie ręce i zaczęła wpatrywać się w jakiś punkt w oddali.
- Jeśli chcieliście mnie porwać, mogliście zostawić chłopaka – powiedziała nie odwracając głowy. – Nie musieliście mi dawać środków odurzających, bo i tak dam wam tyle pieniędzy, ile zażądacie.
Żubr popatrzył na nią z niepokojem. Zamknął na chwilę oczy i głęboko westchnął.
- Nikt cię nie porwał młoda damo – powiedział najbardziej przekonująco jak umiał.
- Bez żartów – parsknęła patrząc mu prosto w oczy. - Powiedz ile pieniędzy chcecie i będzie po sprawie.
- A co to są pieniądze? – Zapytał żubr.
Patricia zerwała się z miejsca i  krzyknęła najgłośniej jak mogła.
- Ile chcecie?
Wielkie zwierzę podeszło do niej tak blisko, że mało się nie przewróciła. Dotknęło nosem jej białej koszulki i zamruczało łagodnie.
- Nie wiem co to są te wasze pieniądze, ale musisz je traktować bardzo poważnie, skoro mówiąc o nich tak się denerwujesz – stwierdził żubr. –My żubry dbamy tylko o to, żeby mieć co zjeść i dobrze się wyspać. Dla was ludzi to pewnie głupie, ale my żubry po prostu umiemy cieszyć się z tego, co mamy.
Patricia chciała na niego krzyczeć, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili. Usiadła na marynarce i znów wpatrywała przed siebie wilgotnymi od smutku oczami.
- Jestem głodna – powiedziała cicho jakby sama do siebie.
- Ja też – zawtórował jej Hubert.
Żubr roześmiał się cicho pod nosem.
- To znajdźcie sobie coś do jedzenia . Las wyżywi wszystkich. Tu nikt nie głoduje.
Hubert popatrzył na niego ze zdziwieniem. Zdał sobie sprawę, że nie śni, a to znaczyło, że ich los zależy od tego stwora.
- Nie wiemy jak – przyznał chłopak. – Nie wszystko jest jadalne.
- Dziwne. - Żubr roześmiał się szczerze. – Wy ludzie podbiliście cały świat, a nawet jedzenia nie potraficie zdobyć. Nawet cielak to potrafi.
Hubert zrobił swoją najbardziej niewinną minę. Zawsze gdy czegoś mocno chciał, działała na jego mamę, więc miał nadzieję, że zadziała na to gadające coś.
- My nie zdobywamy jedzenia - tłumaczył Hubert.– Dostajemy je za pieniądze, które zarabiamy za pracę
- I znów te wasze „Pieniądze” – żachnął się żubr. – A nie możecie wziąć jedzenia z lasu?
- Nie ma potrzeby, bo za pieniądze można wszystko kupić.
- I wszyscy mają te wasze pieniądze?
- Jedni więcej, drudzy mniej, ale każdy coś takiego posiada – stwierdził chłopak wyciągając z kieszeni spodni 20zł.
Zaciekawione zwierzę podeszło i obwąchało banknot.
- Hę. Dziwni jesteście- stwierdził żubr- Rozumiem, że nie jecie trawy i siana, bo każdemu jest potrzebne co innego, ale żeby tym śmierdzącym papierkiem zastępować wszystko, to już gruba przesada.
Obrócił się wyraźnie rozczarowany i powoli poszedł w stronę miejsca, gdzie zawsze się pojawiał. Obserwująca go para młodych ludzi z niepokojem śledziła jak znika w gęstwinie mrucząc coś po nosem.
- No dobra – ryknął gdy zniknął już całkiem pomiędzy świerkami. – Zaprowadzę Was do jabłoni. Słodkie jabłka dobrze wam zrobią na pierwszy posiłek.
O tej godzinie las wyglądał przepięknie. Jasne promienie słońca wpadały przez tysiące różnej wielkości szpar w koronach drzew tworząc jasny dywan pod ich stopami. Liście delikatnie poruszały się zasłaniając światło, więc wzór dywanu zmieniał się nieustannie. Kolorowe kwiaty, których nazw nie znali witały ich orzeźwiającym zapachem lata. Zewsząd dochodziły do nich różne dźwięki, lecz jedynie ciche brzęczenie owadów było wyraźnie bliżej nich. Reszta odgłosów przybliżała się i oddalała chaotycznie, tworząc mimo wszystko jeden harmonijny ład.
Jabłoń przed nimi rosła samotnie na małej polanie podobnej do tej na której spędzili noc. Owoce jeszcze nie do końca dojrzały, dlatego jedynie kilka z nich leżało pod konarami.  Po bliższym rozpoznaniu można było jednak dostrzec czerwone owoce chowające się w sitowiu zielonych liści
- To jest bardzo dojrzałe - powiedziała Patricia zrywając jedno z największych i podając Hubertowi.
Kilka następnych zerwała sobie i oboje zaczęli jeść z apetytem. Jeszcze nigdy jabłka nie smakowały im aż tak dobrze, więc rozkoszowali się każdym kęsem, aż poczuli się zaskakująco syci.
- Napiłbym się czegoś. – stwierdził Hubert.
- Woda jest w strumieniu – powiedział żubr zjadając ostatnie jabłka, które leżały na ziemi. – Idź sobie i się napij.
Chłopak popatrzył dookoła, ale nigdzie nie znalazł śladu strumienia. Miał ochotę poszukać go na własną rękę, lecz gdy doszedł do skraju polany usłyszał za sobą głos żubra.
- Pokażę wam gdzie jest woda – powiedział szybko. – Wygląda na to, że wy ludzie nie jesteście tacy potężni jak o was mówią. – Z satysfakcją przeżuł ostatnie jabłko, które znalazł i powoli skierował się w stronę bujnego bzu. – Może i budujecie drogi i macie te swoje gadające klocki, ale zapomnieliście jak znaleźć jedzenie i wodę. – Pokiwał głową z niedowierzaniem.- Bez jesteście bardziej bezradni niż młode żubry.
Zatrzymał się nagle jakby coś sobie przypomniał. Niezwykle zręcznie obrócił się wokół własnej osi zatrzymując się tuż przed Patricią. W pysku trzymał duży kwiatek o liściach w kształcie sopli lodu. .
- Proszę mi jeszcze raz zaśpiewać –powiedział spuszczając oczy.
Dziewczyna ostrożnie zabrała piękną roślinę, odsunęła się na kilka kroków i zaczęła śpiewać. Cały świat wokół zamarł,  jakby chciał wsłuchać się w jej głos.
- Nic pani nie jest? – Zapytał lekarz, gdy tylko otworzyła oczy.
- Gdzie jest Hubert? – Odpowiedziała pytaniem ledwie mogąc sobie przypomnieć polskie słowa.
Lekarz położył rękę na jej ramieniu i uśmiechnął się łagodnie.
- Nic mu nie jest – oznajmił wesołym tonem. – Pani agent znalazł was we mgle, bo strasznie nie podobało mu się, że go tam pani zostawiła. Wystraszył się, zadzwonił na pogotowie, a teraz stoi przed salą z dwoma innymi panami.
Korzystając z okazji,  że pielęgniarka weszła ciągnąc za sobą cały wózek rozmaitych urządzeń, siwiejący mężczyzna w szarym garniturze wślizgnął się do pokoju. Jednym krokiem znalazł się przy łóżku nie zwracając uwagi na protesty lekarza.
- Are you all right? – Spytał z troską w głosie.
Patricia podniosła ostrożnie głowę. Natychmiast zorientowała się, że nic jej nie jest, więc  bez większego wysiłku zeskoczyła z wysokiego łóżka. Westchnęła głęboko z wyraźną ulgą, dostrzegając kątem oka dziwaczny wózek z przyrządami medycznymi.
- Tak. Wszystko w porządku. – powiedziała pewnie, widząc niezadowolenie lekarza, który z całą pewnością chciał wypróbować na niej wszystko co tu miał . – Ile czasu tam leżeliśmy? – Spytała dziwnie podekscytowana.
- Jakieś dwadzieścia do trzydziestu minut – odpowiedział agent zaskoczony jej dobrym humorem.- Na więcej bym cię tam samej nie zostawił.
Dziewczyna z aprobatą poklepała go po policzku. Zabrała flakon ze szpitalnej szafki i energicznie ruszyła do wyjścia.
- Przygotujcie sprzęt na jakiejś łące w okolicy – rozkazała  stanowczo. - Jeszcze dziś zaśpiewam tam dla wszystkich, którzy będą chcieli słuchać. Jestem to winna przyjacielowi.
Mężczyźni stanęli otępiali patrząc jak szybko opusza salę.
- Czy może mi  pani powiedzieć gdzie jest Hubert, trzynastolatek, którego przywieziono razem ze mną? – Zapytała wyraźnie podnieconej jej obecnością pielęgniarki.
- Po pppo drugiej stronie korytarza – odpowiedziała kobieta trzęsąc się niemal ze strachu. – Ja też będę mogła przyjść wieczorem? – Zapytała niepewnie.
- Jasne, że tak – potwierdziła Patricia. – Tylko proszę mi jeszcze powiedzieć jak to się nazywa? – dodała wyciągając flakonik z fioletową roślinką o płatkach w kształcie sopli lodu.
- Buławnik czerwony – odpowiedziała z przekonaniem pielęgniarka.
- Ale przecież on jest fioletowy. – Zdziwiła się Patricia.
- Rożne dziwne rzeczy można spotkać w puszczy – skwitowała siostra odchodząc. – To tylko jedna z nich.


0 komentarze:

Prześlij komentarz